Anna Lendzion „Deszcze niespokojne czyli jak dwie baby do Abchazji się wybrały”

Anna Lendzion „Deszcze niespokojne czyli jak dwie baby do Abchazji się wybrały”

Gruzini mówili: „Po co wam do Abchazji jechać? Tam rabują i gwałcą”. „To nasza ziemia, a Szewardnadze oddał ją Rosjanom, żeby się utrzymać przy władzy.” „Jak tam pojedziecie, to powiedzcie im, że my ich jeszcze lubimy.”
Gruzinki mówiły: „Abchazja to raj na ziemi”. „Byłam tam z mężem, gdy dzieci były małe, na wakacjach. Przepięknie tam.” Dali wyciąga zdjęcie i pokazuje stare fotografie rodzinne, przy okazji wspomina, jacy byli wtedy szczęśliwi. Mąż żył, pracował, co roku spędzali urlop w Suchumi. „Jedźcie tam koniecznie, dziewczyny!” „No to na zdrowie, i za szczęśliwą podróż!”

„Słuchaj, a jak już będziemy w tej Gruzji, to może byśmy do Abchazji wjechały?”. „No ale jak? Wszędzie piszą przecież, że nie wolno.” „Chyba jednak wolno, pozwolenie na wjazd można załatwić mailem, a wizę już w stolicy.”
Abchaska Republika Autonomiczna. Uznawana przez Rosję, Nikaraguę, Wenezuelę oraz…fanfary!!!! – Nauru, Vanuatu i Tuvalu. Dla reszty świata to zbuntowana republika gruzińska. Dla Gruzinów – rosyjski protektorat. Dla Abchazów – własne, wywalczone dwadzieścia lat temu państwo.

Pistolet z pętelką – foto strzelone zza pazuchy

Pistolet z pętelką – foto strzelone zza pazuchy

W Swanetii pada. Pozwolenie na wjazd do sąsiedniej republiki jest, pora zamienić górski szlak na nadmorską promenadę.

Zugdidi. 5 km od abchasko-gruzińskiej granicy, po gruzińskiej stronie. Kolebka ‘zwiadystów’ – zwolenników obalonego szalonego Prezydenta Gamsachurdii, miasto pełne uchodźców z Abchazji. Pełne również mężczyzn nie mających nic ciekawego do roboty. Skorych do bitki i do wypitki, jak mówi Lali. Aż strach czasem do restauracji wyjść. „Ale kobiety chyba się nie tłuką, co, Lali?”. „No jak, nie? Pffffff!!!! Tylko patrzeć, jak się za kudły biorą. Kaukaska krew!”

Lali dwadzieścia lat wcześniej uciekła z Abchazji przed walkami. Od tamtej pory nie wjechała z powrotem. Jak mantrę powtarza: „Ja wam nie rekomenduję wjazdu do Abchazji. Ale jak już wjedziecie…” Płynie opowieść pełna przestróg, zakazów i nakazów. A ten Anglik, co dostał w łeb, i to tak, że wylądował w szpitalu, bez paszportu, bez pieniędzy, bez znajomości języka. Za to z zanotowanym numerem telefonu do Lali. Telefony po znajomych, do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, i jakoś go z tarapatów wyciągnęła. Albo Niemiec – taki niby kozak! Z podkulonym ogonem wrócił, unikając jej wzroku, w którym wyczytać można było: „A nie mówiłam?”. Lali jest stąd, to wie. Nie rekomenduje wprawdzie wjazdu do Abchazji, ale „jak już wjedziecie…”

Wieczorem dokonujemy dywersyfikacji naszego portfolio. Parę zwitków banknotów w dużym plecaku, kilka w małym, trochę na sobie, i jeden banknot w portfelu, żeby było co oddać. Jakby co, zawsze się coś ocali. Jakby co…Wrodzony zdrowy rozsądek zaczyna szeptać: „A może by jednak losu nie kusić”. Cholerna potrzeba bycia konsekwentnym odpowiada: „Jak już się powiedziało aaaaa, trzeba powiedzieć beeee”.

Lali zamówiła nam transport do punktu granicznego. Nie wiem czemu kierowca ma taką pogrzebową minę. Bez słowa wyładowuje nasze plecaki pod mini-posterunkiem policji. Władza wita nas przyjaźnie, o nic nie pyta, palcami o czarnych paznokciach wstukuje sumiennie na klawiaturze nasze dane. „To miłego dnia, dziewczyny!”. Plecaki zatem na siebie i dalej – 2 km drogą przez krzaki, przez most na rzece Inguri – jesteśmy na gruzińsko-abchaskiej naturalnej granicy. My pieszkom, choć dla chętnych kursuje dziwaczny pojazd rachitycznej konstrukcji. Chętnych nie brakuje.

Rzeka Inguri - panta rei…

Rzeka Inguri – panta rei…

Przed mostem duży monument – pistolet skierowany na abchaską stronę. Z lufą zawiniętą na supeł, to chyba dobry znak. Podniesione na duchu, podchodzimy do budki wartownika. „Papiery macie?” „Macie”. Gruziński żołnierz przegląda dokumenty wydane przez Abchazów. „Wiecie, że zaraz po przejściu granicy macie od razu wsiąść autobus do Suchumi i nigdzie się nie pętać?” Wiemy, wiemy, przecież to Gali. Obraz regionu przygranicznego zarysowany przez Lali wystarczająco przemówił nam już do wyobraźni. Bezpiecznie tylko przy samej granicy i za dnia. Z nikim nie rozmawiać, z nikim nigdzie nie iść. Grzecznie w autobus wsiadać i do stolicy. I wiadomość do Lali wysłać, że jesteśmy całe i zdrowe.

Po stronie abchaskiej rosyjskie siły pokojowe. To ci niespodzianka. Zgodnie z obietnicą prosto z posterunku granicznego idziemy do zdezelowanego pojazdu przypominającego autobus. Stojący przy nim Norweg (na oko) nie ukrywa zdziwienia na nasz widok. Nasze zdziwienie miesza się z uczuciem ulgi. W kupie siła ponoć, a troje to już prawie kupa.
Autobus zapełnia się powoli. Z przodu wsiada Dziadunio i od razu zagarnia całym sobą przestrzeń wokół. Tubalnym głosem i charyzmą przykuwa uwagę babuleniek z siatami, znudzonego pryszczatego młodzieńca i trójki obcych. Zerka co chwilę, czy rozumiemy cokolwiek z jego barwnej opowieści. Biedny, nieznający rosyjskiego Norweg… Czas walk Abchazów z Gruzinami sprzed dwudziestu lat wciąż żyje w pamięci miejscowych – Dziadunio opowiada jak abchascy trzymali jako zakładników gruzińskich, a gruzińscy abchaskich. Ze skutkiem śmiertelnym czasem dla jednej ze stron, w zależności od okoliczności.
Ruszamy. Na zewnątrz pochmurno i smutno, tak jak i nasze nastroje. Mijamy po drodze zapuszczone wille, dorodna winorośl wdziera się na tarasy, piętra, schody. Do dziś tutejsi, legitymujący się dwoma paszportami, przechodzą przez granicę i doglądają swoich majątków. Przy drodze cmentarze – pomniki z wielkimi portretami zmarłych, bywa, że i naturalnej wielkości, na tarasach z ławeczkami. Osobny taras dla każdego grobu. I gruzińscy, i abchascy chowają swoich tak samo.

Domy niczyje

Domy niczyje

Novy Afon

Novy Afon

 

 

 

 

 

 

 

 

W Suchumi pora załatwić wizę. Obrywa nam się w małej marszrutce – dopiero po chwili wiadomo, o co fertycznej kobicie, rzucającej durakami w naszym kierunku, tak naprawdę chodzi. To tak z życzliwości: „Złodziei pełno, bagaży pilnować, a nie ludzi w przejściu przepuszczać!” Na moje tłumaczenie, że ciapowaty Norweg to gentleman, pół marszrutki ze śmiechu kwiczy – gentleman, a zaraz w gaciach zostanie.

W nowoczesnym budynku wiza „robi się” w dziesięć minut. Na osobnym karteluszku upragniony dokument. Nie wbija się wizy w paszport. To taka zabawa, w którą grają goście z Abchazami i Gruzinami. Jeśli turysta wjedzie do Gruzji, potem do Abchazji i z powrotem do Gruzji, to obie strony chyba udają, że w tej części na literę A nie był. Nie ma pieczątki ani wizy w paszporcie, nie było wyjazdu ani wjazdu. Jeśli wjedzie do Gruzji, następnie do Abchazji, a wyjedzie przez Rosję, wara mu kiedyś przylecieć do Tbilisi, sztraf będzie jak nic za uprzednie nielegalne przekroczenie granicy gruzińskiej. Podobnie nieszczęśliwy może być delikwent, jeśli wjedzie do Abchazji przez Rosję, i kontynuować podróż będzie miał chęć także po gruzińskiej stronie. Gruzini mogą odmówić wjazdu, również za nielegalnie przekroczenie granicy. Gruzja-Abchazja-Gruzja, to ponoć najbezpieczniejsza opcja. No, z małym wyjątkiem – zawsze można trafić na zawziętego abchaskiego taksówkarza, który nie zawiezie cię, droga turystko, na twoją kwaterę, bo ty Polaczka i pewnie zaraz potem do Gruzji będziesz wracać. O.

Jako stereotypowe turystki ruszamy na podbój lokalnych zabytków. Zatłoczoną marszrutką kulamy się w kierunku monastyru greckiego znanego jako Novy Afon i leżącej nieopodal Jaskinii Nowoafońskiej. Na miejscu opadają nas chmary. Mrowie wręcz. Fala. Jesteśmy tylko my i oni. Dziesiątki rosyjskich turystów. I kto by pomyślał. No może by pomyślał, gdyby się do tej wycieczki jakoś przygotował. Bo w kraju – kurorcie nad Morzem Czarnym, posiadającym połowę dawnej gruzińskiej nadmorskiej linii brzegowej, turystyka k-w-i-t-n-i-e. Rosyjska. Tłumy Rosjan, dwoje backpackersów w dredach i my. Nie żebym miała coś przeciwko Rosjanom, co to, to nie. Dzięki nim małe państewko broni się przed izolacją i pewnie sporo ludzi ma pracę. Ot, choćby w takich stołówkach, których pełno wokół. Takich Misiowych, klasycznych, gdzie można zjeść pyszny barszcz i pielmienie.

Abchaskie dobro narodowe

Abchaskie dobro narodowe

Swaneckie deszcze spłynęły i tutaj. Nie ma to, jak być w miejscu piękniejszym od Batumi i nie móc nawet na plaży poleniuchować. Od rana miotamy się. Co robić? Mamy szczęście. Córka naszej gospodyni to licencjonowany przewodnik turystyczny i oferuje szereg wycieczek zorganizowanych. Zawsze taka wycieczka to chyba lepsza opcja od snucia się w deszczu po Suchumi i oglądania wpływu kultury greckiej na tutejszą architekturę. Jak zapewnia Tania – wycieczka do jeziora Rica trwa cały dzień i jest pełna wrażeń. „Okeeeeej, ale co się robi na takiej wycieczce?” „Oooooo, eto bogataja programa”. Wybieramy tańszą wersję bez „siedzenia za stołem”, gdyż tutejsza waluta (rubel), w tajemniczy sposób wycieka nam z kieszeni.

Bogataja programa wygląda tak: autokarem pełnym turystów wspomnianej już narodowości sobie w deszczu jedziemy. Jedziemy i jedziemy. Zatrzymujemy się na pokaz produkcji wina (czasowo tak ok. 5%), degustację koniaczku i wina (55%) i można, przy okazji, produkt lokalny również nabyć (40%). Deszcz pada i jedziemy dalej. Jedziemy, jedziemy. Zatrzymujemy się na polanie, gdzie na zadaszonym stoisku przystojny młody Abchaz niczym naukowiec w laboratorium objaśnia tajniki wytwarzania słynnego abchaskiego miodu. Przeklinam swój mało zaawansowany rosyjski, który w tej chwili w moich uszach brzmi nieco podobnie i podobnie usypiająco działa jak wykład z semiotyki u profesora Wąsika. Dostaję też po łapach za próbę zdegustowania tutejszego miodu na kawałku buły, co czyni mnie winną może nie przestępstwa politycznego, ale świętokradztwa co najmniej.

Jezioro Rica - ślady dawnej świetności

Jezioro Rica – ślady dawnej świetności

Z nudów zagaduję sprzedawcę jakiegoś świętego korzenia. Zachwycony szczęśliwy posiadacz auta nabytego w Polszy zdradza mi tajemnicę. I teraz już wiem, skąd ten deszcz non-stop – wszystko przez Putina! To on nakazał rozpryskiwanie jakichś chemikaliów, żeby deszczowe chmury znad Soczi przegnać. Przygotowanie na czas olimpiady w to najwyższy priorytet przecież.
Jedziemy dalej. Pada. Robi się coraz bardziej przepaściowo. Po drodze przystanek – można zobaczyć jakiś wodospad i dotknąć magicznego kamienia. Leje tak, że nie chce się z autobusu wysiadać. Dobijamy naszym okrętem do celu, czyli wysokogórskiego Jeziora Rica. Aaaaach, jak pięknie… byłoby, gdyby nie ulewa. Przy tej aurze ledwie, ledwie otaczające góry z brzegu jeziora widać. Pilotka z autokaru daje nam 45 (słownie: czterdzieści pięć) minut czasu wolnego. Jedyne, co można zrobić, to udać się do pawilonu restauracyjnego i w dymie z paleniska, z załzawionymi oczami spożyć w milczeniu mamałygę ze skwarami. Pocieszające, że na tej wysokości telefony w końcu złapały zasięg i można się rodzinie zameldować. Greetings from Abkhasia!

W kolejce przy granicy po abchaskiej stronie rosyjski wojak wdaje się w towarzyską pogawędkę. Nudzi się chyba. Rozmowa o wiadomej części ciała Maryni nagle skręca w kierunku nieformalnego przesłuchania. „A Gruzini po tamtej stronie pytali się was o coś może?” „Nie chcieli wiedzieć, gdzie jedziecie?” „Co będziecie robić?” „Z kim się spotykać?”. „Nie???” „To na razie dziewczyny, tak, tak, możecie zatrzymać wizę na pamiątkę, tylko nikomu nie pokazujcie!”.
Za szlabanem kawałek dalej, po gruzińskiej stronie: „Po co byłyście w Abchazji?” „Z kim się spotykałyście?” „Gdzie mieszkałyście?” „Będziecie wracać tam jeszcze”? „Ooooo, w Wietnamie byłyście, goni was po świecie!” „Macie aparaty, robiłyście jakieś zdjęcia?”
Nic nie robiłyśmy, z nikim się nie spotykałyśmy, nic nie widziałyśmy. Padało.

20 lat wolności jest wszędzie

20 lat wolności jest wszędzie