Norbert Pokorski „Wśród łowców fok”

Norbert Pokorski „Wśród łowców fok”

– Obiecaj mi, że będziesz trzymał się śladów sań – powiedział do mnie Finn Hansen („Szalony Duńczyk”, jak w swojej książce „Córka Polarnika” nazywa go Kari Herbert), kiedy żegnałem się z nim przed wyruszeniem do Siorapaluk. Z Qaanaaq (najdalej na północ wysuniętej osady na Grenlandii gdzie dolatują rejsowe samoloty) do Siorapaluk (najdalej na północ zamieszkałej osady na Grenlandii) jest ponad 50 kilometrów i aby się tam dostać musiałem przez cztery dni samotnie maszerować na nartach po lodzie morskim, który był wyjątkowo cienki tej zimy.
OLYMPUS DIGITAL CAMERAPod koniec lutego 2013 roku po kilku dniach podróży dotarłem do Qaanaaq, skąd 1 marca wyruszyłem do Siorapaluk, aby odwiedzić poznanych dwa lata wcześniej polarnych Innuitów, myśliwych – Piitaq, Qillaq i Karl. W Siorapaluk żyje niespełna 40 osób – 11 myśliwych wraz z rodzinami. Są oni wierni tradycji kultywowanej od setek, czy nawet tysięcy lat przez ich przodków. Zimą przemieszczają się używając jedynie psich zaprzęgów, chodzą ubrani w rzeczy wykonane ze skór fok, reniferów i niedźwiedzi polarnych. Do polowania na morsy i narwale używają harpunów, a na foki, niedźwiedzie polarne, lisy, zające, renifery, woły piżmowe czy alczyki nadal polują metodami opracowanymi już tysiące lat temu. Ich życie podporządkowane jest cyklom przyrody oraz migracjom zwierząt.

Cienki lód

W lipcu 2012 cały niezbędny sprzęt oraz żywność, zapakowany do skrzyni, zawiozłem samochodem do Aalborga, miasta leżącego na północy Dani, skąd statkiem w połowie sierpnia wypłynął na Grenlandię. Do Qaanaaq dotarł po miesiącu, gdzie odebrał go zaprzyjaźniony właściciel hotelu – Hans Jennsen. Zaopiekował się nim i przechował do mojego przyjazdu po koniec lutego 2013 roku. Zaraz po przybyciu do Qaanaaq rozpakowałem skrzynię ze sprzętem i żywnością, rozstawiłem namiot w pobliżu hotelu i przygotowałem sanie do wymarszu.

Nazajutrz załatwiłem ostatnie formalności w osadzie, odwiedziłem posterunek policji, aby zawiadomić o swojej samotnej wyprawie do Siorapaluk oraz udałem się z wizytą do Finna Hansena a potem Preba, miejscowego Innuity poznanego dzień wcześniej. Ranek 1 marca przywitał mnie piękną, bezwietrzną pogodą i niespełna 26 stopniowym mrozem. Hans Jensen zadzwonił do Piitaq, który uprzedził mnie o bardzo cienkim lodzie (niespełna 10–cio centymetrowym) oraz otwartej wodzie u wejścia do pierwszego fiordu, jaki musiałem pokonać w drodze do Siorapaluk. Piitaq, tak jak dzień wcześniej Finn, nakazał mi bezwzględnie trzymać się szlaku wytyczonego przez psie zaprzęgi a w razie problemów z lodem poruszać się brzegiem. Dzień trwał wtedy jedynie sześć godzin i nie zostawiał zbyt wiele czasu na marsz. Dlatego też pierwszego dnia marszu pokonałem niespełna 11 kilometrów i pierwszą noc spędziłem w namiocie rozbitym na brzegu. Wieczorne i poranne czynności obozowe musiałem wykonywać przy świetle latarki, ponieważ świtać zaczynało koło godziny 10 a zmrok zapadał już przed 18. Jednak sanie, na których ciągnąłem swój cały dobytek nie były zbyt ciężkie, ważyły nieco ponad 70 kg, mogłem więc poruszać się jak na warunki polarne dość szybko. W związku z tym udało mi się pozostałe dwie noce spędzić w chatach myśliwskich, co przy temperaturze poniżej 35 stopni Celsjusza było niezwykle komfortowym rozwiązaniem. Do Siorapaluk dotarłem w poniedziałek 4 marca po południu. Przywitał mnie Piitaq i od razu zaprosił do siebie do domu. Po krótkiej rozmowie przy kubku herbaty, pomógł mi postawić namiot koło swojego domu.

Wprawdzie zaproponował mi zamieszkanie na czas pobytu w Siorapaluk u siebie, jednak ja wolałem spać w namiocie, ponieważ innuickie domy są dla mnie za ciepłe. Innuici lubią kiedy w domu jest niemal „upalnie”, dlatego też ogrzewają je „ponad” miarę. Temperatura podczas całego mojego pobytu w Siorapaluk wahała się między 30 a 40 stopni Celsjusza poniżej zera, jednak byłem przygotowana na tak niskie temperatury. Tym bardziej, że mój śpiwór zapewniał mi komfort nawet poniżej minus 50 stopni.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pierwsze lekcje

Poniedziałek był dla Piitaq dniem karmienia psów (psy, jeśli nie pracują dostają jedzenie co cztery dni, składające się z sześciu dużych kawałków mięsa; miesięcznie pies zjada około 30 kg mięsa), dlatego też kiedy już postawiłem namiot i oporządziłem obóz, zabraliśmy się z Piitaq do ćwiartowania sporego kawałka morsa, jaki rozmrażał się u niego w domu. Piitaq upolował go w połowie lutego pod domem, ponieważ do tego czasu lód nie zdążył się jeszcze utworzyć w cieśninie, choć powinien być tam już od końca października. Dla mnie była to nowość, dlatego też Piiitaq dokładnie objaśnił mi zasady karmienia psów, po czym pokazał mi to w praktyce. Psy przez cały rok żyją na otwartej przestrzeni, uwiązane w jednym miejscu. Niemal przez całe życie nie zdejmuje się im uprzęży, do których przymocowane na stałe są linki podczepiane do sań. Dzięki temu, kiedy nagle zajdzie potrzeba (pojawiający się niedźwiedź polarny, pękający lód podczas obozowania na morzu, itp.) w ciągu kilku minut można przygotować zaprzęg i wyruszyć w drogę. Jest to niezwykle ważne dla ludzi, których przeżycie zależy od sukcesu łowieckiego oraz szybkości działania. Wieczór minął nam na rozmowie i planowaniu mojego pobytu w Siorapaluk. Umówiliśmy się z Piitaq, że jeśli pozwoli pogoda to w środę pojedziemy stawić siatki na foki, natomiast cały weekend spędzimy na polowaniu na morsy i foki z dala do Siorapaluk.

Wtorek minął mi na wizytach u znajomych oraz przyglądaniu się zmianom, jakie zaszły w osadzie od mojej ostatniej wizyty w 2011 roku. Natomiast środowe przedpołudnie, w związku z tym, że z polowania wrócił Karl i przywiózł fokę obrączkowaną, która złapała się mu w siatkę, uczyłem się oprawiać foki. Po południu zaś wraz z Piitaq pojechaliśmy na drugi brzeg fiordu, nad którym leży Siorapaluk, sprawdzić siatki na foki jakie zastawił kilka dni wcześniej oraz postawić nowe. Siatki stawia się wyrąbując w lodzie trzy otwory. Ze skrajnych do środkowego, przy pomocy specjalnej tyczki, przeciąga się żyłkę, którą następnie przywiązuje się do rogów siatki. Sieć opuszcza się do wody środkowym otworem i przy pomocy żyłek rozciąga się w kierunku skrajnych otworów. W ten sposób rozstawioną sieć sprawdza się co kilka dni. Niestety nam szczęście nie dopisało i siatki Piitaq były puste. Kolejne dwa dni, w oczekiwaniu na ponowny wyjazd na polowanie, minęły mi na nauce języka – dialektu Thule, słuchaniu rodzinnych opowieści moich gospodarzy, poznawaniu innuickich gier oraz poszukiwaniu dla mnie kamików (tradycyjnych butów ze skóry renifera), które miałem nosić podczas nadchodzącego polowania. Moje buty były nieodpowiednie na wielogodzinne siedzenie na saniach w 35-40 stopniowym mrozie. Jedynie tradycyjne innuickie kamiki gwarantowały, że w tak niskich temperaturach nie odmrożę sobie palców. Poza tym poznałem Japończyka Shigeru Bamba z Kioto, który przyjechał do Siorapaluk uczyć się powozić psim zaprzęgiem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Polowanie

W piątek wieczorem wyruszyliśmy wraz z Qillaq – bratem Piitaq, na trzydniowe polowanie na morsy. Po kilku godzinach jazdy saniami ciągniętymi przez 15 psów, późnym wieczorem dotarliśmy do Neqe, starej chaty myśliwskiej leżącej 35 km na północ od Siorapaluk. W pierwszej kolejności musieliśmy rozpakować sanie, odczepić od nich psy, porozdzielać je na mniejsze grupy, przywiązać na noc do przeplecionych przez otwory w lodzie lin oraz je nakarmić. Dopiero wtedy mogliśmy wejść do chaty, aby ogrzać się (temperatura na zewnątrz sięgała około –35 st. C, natomiast w chacie było co najmniej dwadzieścia kilka stopni na plusie) i zjeść kolacje, na którą składał się spory kawał morsowego mięsa. Oprócz nas w chacie było jeszcze dwóch myśliwych, którzy polowali na foki. Rankiem Piitaq i Qillaq zdecydowali, że z powodu bardzo cienkiego lodu, grubości około 10 cm, zamiast polować na morsy, (na które poluje się z krawędzi lodu) będziemy polować na foki. W związku z tym cały dzień przemierzaliśmy zamarznięte morze wyszukując otworów oddechowych fok. Najczęściej posuwaliśmy się wzdłuż naturalnych szczelin w lodzie, ponieważ w takich miejscach, ze względu na niewielką grubość lodu, fokom jest najłatwiej zrobić otwór. Kiedy Piitaq wypatrzył foczy otwór oddechowy zeskakiwał z sań, trzymając w jednej dłoni karabin a w drugiej hak do wyciągania fok spod lodu. Ja natomiast natychmiast oddalałem się wraz z zaprzęgiem jak najdalej, aby następnie okrążyć Piitaq stojącego nieruchomo nad otworem foki. Miało to na celu zagonienie foki, do otworu nad którym stał Piitaq. Niestety ze względu na cienki lód foki zamiast utrzymywać jeden otwór oddechowy (jak to czynią, kiedy lód ma prawie metr grubości) miały ich kilka, w związku z czym niezwykle trudno było trafić, na ten który aktualnie używały. Mimo kilkunastogodzinnego polowania i przemierzeniu sporego obszaru zamarzniętego morza nie udało się nam upolować żadnej foki. Także Qillaq nie odniósł sukcesu. Dopiero wracając późnym wieczorem na nocleg do Neqe, tuż nieopodal chaty, Piitaq wypatrzył na fiordzie używany otwór oddechowy. W oka mgnieniu zeskoczył z sań i stanął nad otworem. Jednak jego strzał był niecelny i foka została ledwo draśnięta, jak twierdził Piitaq, w policzek. Postano

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

wił jej jednak poszukać na drugi dzień, ponieważ na lodzie widać było ślady krwi. Nazajutrz, wykorzystując lusterko z mojego kompasu, przywiązanego do rękojeści bata, bracia przez przerębel spoglądali pod lód poszukując zranionej foki. Niestety bez rezultatu. Ruszyliśmy więc ponownie przeszukiwać zamarznięte morze w poszukiwaniu fok. Jednak pomimo wielkiego wysiłku włożonego w polowanie oraz znalezieniu przez Piitaq co najmniej kilkunastu używanych otworów oddechowych fok, powtórzył się scenariusz z dnia poprzedniego i do Siotapaluk wróciliśmy w nocy bez
zdobyczy. Nie my jedyni. Żadnemu myśliwemu nie dopisało szczęście, jedynie żonie Piitaq – Tukumek udało się złapać w sidła zająca bielaka. Zjedliśmy go na obiad następnego dnia.

Harpuny i sidła

Drugi tydzień pobytu w Siorapaluk poświęciłem na poznanie techniki polowania na morsy oraz na narwale. Skoro nie mogłem zobaczyć tego w praktyce, chciałem choć teoretycznie poznać zasady. Karl pokazał mi i dokładnie objaśnił poszczególne etapy przygotowywania harpuna na morsy oraz sam moment upolowania zwierzęcia. Mors uważany jest przez Innuitów za najbardziej niebezpiecznie zwierzę Arktyki. Często zdarza się, że podczas polowania na nie latem z wody, łodzie czy kajaki łowców zatapiane są przez morsy. Także zimą, kiedy poluje się z krawędzi lodu można samemu stać się ofiarą morsa, który broniąc siebie i stada potrafi połamać lód i wciągnąć myśliwego pod wodę. Piitaq swojego najlepszego przyjaciela stracił właśnie podczas polowania na morsy z kajaka, kiedy to dorosły osobnik wbił swoje kły w poszycie kajaka i wciągnął w głębinę. Polując zimą na morsy należy podejść do krawędzi lodu niepostrzeżenie, zostawiając wcześniej z dala zaprzęg, aby psy nie spłoszyły stada morsów. Kiedy wypatrzy się już odpowiednie zwierzę rzuca się w jego kierunku harpun, do którego przymocowana jest lina. Jej koniec w postaci pętli trzyma się w zębach i po celnym rzucie, gdy ostrze harpuna wbija się pod grubą skórę zwierzęcia, natychmiast nakłada się pętlę na łomik do lodu i wbija go mocno w lód, tak aby walczący mors nie wyrwał liny z rąk. Kiedy zwierzę się zmęczy, dobija się je strzałem z karabinu i przy pomocy psów wyciąga na lód. Dorosły samiec to ponad tona mięsa i dla 20 psów wystarczy na półtora miesiąca. Każdy z myśliwych ze Siorapaluk może w ciągu roku pozyskać tylko dwa osobniki. Jednego zimą a jednego latem. To obostrzenia nałożone na Innuitów przez rząd Grenlandii, w porozumieniu z organizacjami ekologicznymi i europejskimi komisjami. Podobne limity dotyczą narwali, wołów piżmowych i niedźwiedzi polarnych. Utrudnia to życie mieszkańcom osad z północy Grenlandii, które zamieszkuje już niespełna 100 myśliwych. Trudniej niż kiedyś jest im wykarmić siebie, rodziny i psy, dlatego też młodzi wolą wyjechać na południe niż kultywować tradycje przodków.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po lekcji uzyskanej od Karla, udałem się do Piitaq, który pokazał mi jak stawia się sidła na zające oraz poluje na narwale. Narwale podobnie jak morsy zabija się przy użyciu harpuna z tym, że liny, do której przywiązane jest ostrze harpuna nie przytrzymuje się, ale do jej końca przywiązuje się pływak zrobiony ze skóry foki, który wyrzuca się do morza. Dzięki temu narwal nie może zanurkować, szybciej się męczy walcząc o życie i nie zatonie, kiedy będzie już martwy.
Na narwale poluje się z kajaka a harpun w ich kierunku rzuca się przy pomocy specjalnego miotacza, co znacznie zwiększa zasięg jak i siłę uderzenia. Narwal tak jak i mors jest bardzo cenną zdobyczą dla łowców. Jego surowa skóra, zawierająca bardzo duże ilości witaminy C, uważana jest za przysmak natomiast kieł narwala, podobnie jak morsów, jest obecnie jedyną zdobyczą, którą myśliwi mogą sprzedać. Dzięki staraniom Greenpeaces i WWF nie wolno sprowadzać skór fok czy niedźwiedzi polarnych z Grenlandii do Europy, których sprzedaż dawniej była głównym źródłem pozyskiwania pieniędzy przez myśliwych.

Odwiedziny

Popołudnia i wieczory tradycyjnie spędzaliśmy z Piitaq i Tukumek na wizytach, tym bardziej, że czas mojego pobytu w Siorapaluk zbiegł się z wyborami do parlamentu i wieczorami chętnie dyskutowano o polityce. Innuici odwiedzają się niemal każdego dnia a w zwyczaju jest, że wchodząc do czyjegoś domu nie puka się. A tak czynią biali i nie jest to uważane za grzeczne. Każdy z gości jest od razu częstowany herbatą czy kawą, którą spożywa się przeważnie na stole. Natomiast mięso, ryby czy inne specjały, jak suszone czy mrożone jaja edredonów (kaczki morskie), spożywa się na podłodze używając noża. Mięso i ryby są przeważnie zajadane na surowo, do tego najczęściej zamrożone. Ma to swoje praktyczne uzasadnienie – gotowane potrawy tracą wiele witamin i mikroelementów, o które niezwykle trudno w Arktyce. W czasie mojego pobytu z Siorapaluk miałem okazję spróbować wielu innuickich przysmaków, miedzy innymi sfermentowanych alczyków (małe ptaki morskie), które latem łapie się przy pomocy siatki, po czym w całości, z piórami i wnętrznościami, upycha w workach z foczych skór. Przysypane kamieniami fermentują kilka miesięcy. Jedząc je, obiera się ze skóry i zjada mięso, kości, tłuszcz oraz wnętrzności. Wbrew pozorom jest to dość smaczne, choć dla nas Europejczyków wychowanych na innej kuchni sam zapach albo wygląd może być odstraszający.
Podczas z jednej z wizyt miałem okazje poznać Akanę, Innuitkę która wielokrotnie brała udział w wielomiesięcznych (około osiem miesięcy każda), myśliwskich wyprawach z Siorapaluk na południe Ellesmer Island i z powrotem – wokół Kane Basin. Wielu myśliwych ze Siorapaluk robiło takie wyprawy i nadal robi polując choćby na niedźwiedzie polarne na Kane Basin. Piitaq będąc jeszcze dzieckiem przejechał kilka tysięcy kilometrów zimą na saniach podczas łowieckiej wyprawy jego rodziców z Siorapaluk na południe i z powrotem. Kiedy słuchałem opowieści Akany pomyślałem o naszych współczesnych wyprawach polarnych, o całej tej oprawie medialnej i chwale bohaterów. Wydało mi się to śmieszne, ponieważ Innuici takie wyprawy, a nawet o wiele trudniejsze, robią na co dzień – bez sponsorów, mediów, z niezwykle prostym sprzętem i do tego samodzielnie zdobywając pożywienie, nie ciągnąc ze sobą „kosmicznego”, liofilizowane jedzenia. To są bohaterowie i prawdziwi zdobywcy Arktyki, o których nie przeczyta się w gazetach i nie usłyszy w TV.

Wiosna
OLYMPUS DIGITAL CAMERAPo dwóch tygodniach pobytu w Siorapaluk stwierdziłem, że nie należy dłużej wykorzystać gościnności moich znajomych i czas wrócić do Qaanaaq. Tym bardziej, że ten rok ze względu na zły stan lodu był dla nich bardzo trudny i wiele czasu musieli poświęcać na polowania, z których najczęściej wracali z pustymi rękoma. Tymczasem moja obecność z pewnością nie pomagała, wręcz przeciwnie często płoszyłem myśliwym foki swoim „niedoświadczeniem”, choć nigdy nie mieli o to do mnie pretensji. Poza tym lód stawał się coraz cieńszy a woda pojawiła się już w pobliżu osady, co budziło obawy o możliwość powrotu do Qaanaaq po lodzie morskim. W prawdzie istnieje szlak ze Siorapaluk do Qaanaaq przez doliny i lodowce, ale jest on o wiele dłuższy i bardziej niebezpieczny.
W piątek około południa wyruszyłem w drogę powrotną. Pożegnałem się z moimi znajomymi, zapakowałem na sanie swój dobytek oraz prezenty jakie otrzymałem od Innuitów i korzystając z oferty Karla, który jechał sprawdzić sieci na foki, wyruszyłem jego zaprzęgiem na drugi brzeg fiordu. Tam zamierzałem spędzić noc w chacie myśliwskiej, dzięki czemu mogłem następnego dnia wyruszyć w drogę bardzo wcześnie rano. W ten sposób skróciłem czas marszu z Siorapaluk do Qaanaaq z czterech do trzech dni. Przemierzając z Karlem fiord natknęliśmy się na trzy zaprzęgi ze Siorapaluk wiozące turystów. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy odpowiadając na pytanie małżeństwa Francuzów skąd jestem usłyszałem po polsku „O mój Boże!”. Okazało się, że Asia, żona Viviena jest Polką spod Tatr, która kilka lat temu wyemigrowała do Strasburga. Umówiliśmy się, że spotkamy się ponownie w hotelu Qaanaaq, kiedy wrócą za kilka dni z wycieczki. Poza tym okazało się, że mamy bilety na ten sam lot powrotny do Kopenhagi, więc mieliśmy sporo czasu na podzielenie się wrażeniami z wyjazdu.
Marsz do Qaanaaq przebiegł bez kłopotów. W prawdzie lód w wielu miejscach był już połamany i mokry jednak trzymając się śladów zaprzęgów udało mi się pokonać niebezpieczne miejsca i w niedzielę wieczorem rozbić namiot w pobliżu hotelu Hansa Jensena. Od opuszczenia Siorapaluk temperatura podnosiła się z każdym dniem. Kiedy dotarłem do Qaanaaq było tylko 10 stopni mrozu. W nocy zaczął wiać wiatr, padać deszcz a temperatura podniosła się do 6 stopni C powyżej zera. Nad ranem cały śnieg zniknął co spowodowało, że śledzie mojego namiotu przestały go przytrzymywać i musiałem poszukać nowego miejsca, z resztkami śniegu, gdzie mogłem ponownie go rozstawić. Znalazłem je nieopodal domu Preba. Niestety dodatnia temperatura spowodował pogorszenie pogody i mój lot powrotny odwołano. Jednak linie lotnicze Air Greenland na czas oczekiwania na kolejny lot opłaciły mi pobyt w hotelu Hansa Jensena wraz z wyżywieniem, więc nieoczekiwany, dłuższy pobyt w Qaanaaq nie był problemem. Tym bardziej, że w hotelu nie byłem sam. Czterodniowy, przymusowy pobyt urozmaiciliśmy polowaniem na zające, wycieczkami w góry oraz połowem ryb w pobliskim fiordzie. W niedzielę wylecieliśmy z Qaanaaq i z noclegiem w Ilulissat (Air Greenland zapłaciło nam za czterogwiazdkowy Hotel Arctic z widokiem na Zatokę Disco) bez problemów dotarliśmy do Kopenhagi.
*w tekście unikałem stosowania słów z dialektu Thule, ponieważ wszystkie one znajdują się na http://www.transarctica.pl/download/dialekt_thule.pdf.OLYMPUS DIGITAL CAMERA